Moje wspomnienia

Wojna tuż-tuż

Rok 1939 – sierpień. Z wakacji spędzonych w Jaremczu (przedwojenne, polskie uzdrowisko górskie, gdzie Prut wpada do Czeremoszu – albo odwrotnie). Wróciliśmy wcześniej, aniżeli przewidywał rodzinny plan. Tak zdecydował tata.

Z żalem rozstawaliśmy się z tą przepiękną górską krainą, która obecnie należy do Ukrainy. Włodek – mój brat miał 14 – ja 11 lat. Pamiętam taty pośpiech w drodze powrotnej. Wystarczyło tylko czasu na spotkanie z jeszcze naszym Lwowem i Panoramą Racławicką. Dalej było szybko. Tata naciskał pedał Mercedesa. Dlaczego?

Po powrocie do domu rodzice prowadzili nocne rozmowy. Efektem tych rozmów na Włodka i na mnie spało wiele zadań. Włodek wraz z tatą w zarośniętym zielenią ogrodzie kopali „tunele” – okazały się one schronami przeciwlotniczymi, a mama, gosposia i ja biegałyśmy do żydowskich sklepów w Jeziornie, kupując wszystko, co potrzebne do przetrwania x czasu. Począwszy od pieczywa, cukru, mąki i soli, po wełnę i bawełnę do cerowania skarpet. Zapałki, świece, dużo mydła, proszek do mycia zębów i… nie zapomnę 300 jaj, które w porcelanowych beczułkach, zalane były „szklaną wodą”. Kawały słoniny były ściśle upchane w kamiennych garach. Jeszcze opał i kasze dla trzech psów. Wszystkie te zabiegi wykonywane były „z głową”, przemyślane i planowane. Wprawdzie większość czasu spędzaliśmy w sklepach, tata zwiózł nas na nową drogę i nowy most nad Wisłą – w Ciszycy. Most budowany 30 dni – podczas wakacji – dla celów wojskowych.

Takie były ostatnie dni wakacyjne. Tata w Warszawie z pracownikami zabezpieczali wypełnione towarem hurtownie. Mama, gosposia i ja gromadziłyśmy żywność i niezbędne do przeżycia kilku tygodni (tak się mówiło) artykuły. Nie da się ukryć. Wojna tuż – tuż.

I stało się… Pierwszego września ok. 6- tej. Tata postawił cały dom na nogi. Wybiegliśmy na balkon. Zapowiadał się piękny, słoneczny dzień. Zapamiętałam słowy taty „spójrzcie tam, w kierunku Warszawy. Zaczęło się, to jest wojna”. Nad Warszawą szalały samoloty. Nie wiem ile, chyba dziesiątki pikowało na naszą Stolicę. Warkot ich zagłuszał nasze dziecięce przeraźliwe okrzyki. To było piekło. Następnego dnia na świerkach naszego ogrodu, wiatr z Warszawy przykleił kawałki spalonego papieru. Warszawa się paliła. To był początek pięcioletniego życia w niemieckiej niewoli.

Autorka: Barbara Żugajewicz-Kulińska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *