Wywiad
Jaki
był pani pseudonim?
„Zula”
wytłumaczyć dlaczego?
Właśnie,
bo to jest ciekawe.
Przed
wojną dziewczyny w moim wieku – 10 lat, były zakochane w
aktorkach. Każda z nas chwytała aktorki jako pseudonimy. Moją
ulubioną aktorką była Zula Pogorzelska. Dlatego zostałam
„Zulą”.
W
jakim zgrupowaniu brała pani udział?
Ja
od razu wstąpiłam do NSZ (Narodowe Siły Zbrojne), ponieważ miałam
takie możliwości i żyłam w takim środowisku, gdzie ten kierunek
był przyjęty przez rodzinę i byłam tak wychowana. Szczęśliwie
zdarzyło mi się, że trafiłam do NSZ.
Podczas
Powstania Warszawskiego, jakie to było zgrupowanie?
Zgrupowanie
Batalionu im. Brygadiera Czesława Mączyńskiego. Przybraliśmy taki
pseudonim naszego zgrupowania po Czesławie Mączyńskim obrońcy
Lwowa.
Jak
wspomina pani okres przedwojenny, okres pani dzieciństwa?
Wspaniale!
Miałam cudowne życie. Miałam zamożnych rodziców, dobrze nam się
wtedy powodziło. Tata posiadał już samochód i organizował
wycieczki samochodowe, były też wycieczki zagraniczne. Było to
cudowne 10 lat mojego życia.
Jak
zapamiętała pani wybuch II wojny światowej?
Rzeczywiście
pamiętam do dzisiejszego dnia. To było tak – myśmy wszyscy spali
na górze domu, tam były sypialnie. Gdzieś o godzinie 6 rano nasz
ojciec wpadł do mojego pokoju i powiedział: „wstawiajcie wszyscy,
bo już się zaczęło”. Wszyscy wyszliśmy na balkon i okazało
się, że patrząc w kierunku Warszawy, widać było palące się
miasto i pierwsze naloty. Od razu zamknięto wszystkie szkoły. We
wrześniu 1939 roku do szkoły już nie poszliśmy. Zaczęliśmy
liczyć wszystkie nasze zasoby domowe, co mamy, a czego nam brakuje.
Mój ojciec, który zajmował się polityką, domyślał się, co
może dziać się w kolejnych dniach wojny. Dlatego od razu podzielił
między członków rodziny pieniądze. Wtedy dostałam 200 lub 300
zł, to był majątek jak na tamte czasy. Od taty dostaliśmy rozkaz,
aby pójść do Jeziorny i kupić wszystko to, co jest nam potrzebne
w domu na przetrwanie. To były pierwsze dni wojny, a później po
kapitulacji Warszawy trzeba było podporządkować się niemieckiemu
okupantowi. Najpierw trzeba było oddać radia i broń, jeśli ktoś
taką posiadał. Dodatkowo rekwirowano wszystkie samochody. Tak to
wszystko się zaczęło i tak weszło się w ten straszny,
makabryczny i niebezpieczny okres. Od pierwszego dnia tak bardzo
znienawidzony przez Polaków. Wprowadzono od razu niesamowite
obostrzenia. Na początek godzinę policyjną. Można było
funkcjonować na zewnątrz tylko od 6 rano do 8 wieczorem. Jeżeli
żandarm zobaczył kogoś łamiącego godzinę policyjną, to żądał
od razu przepustki. Jej brak oznaczał zatrzymanie przez Niemców.
Co
pani robiła w okresie okupacji?
Przestałam
z bratem Władysławem chodzić do szkoły. Dwa lub też trzy
miesiące od rozpoczęcia okupacji mądrzy ludzie rozpoczęli tworzyć
tajne nauczanie. Działo się to w ten sposób, że jakiś
nauczyciel, czy jakiś inteligent tworzył dla uczniów komplety
szkolne. Mój ojciec znalazł swojego starego znajomego, który
kiedyś uczył w szkole, był też adwokatem. On wziął nas pod
opiekę. Było nas chyba sześcioro, a później pięcioro i tak to
trwało do momentu, kiedy ponownie otworzyły się szkoły.
Oczywiście Niemcy o tych kompletach nic nie wiedzieli, to była
przecież konspiracja. Chodziłam do szkoły prywatnej
Popielewskiej-Roszkowskiej przy ul. Bagatela 15 na Mokotowie przy
samym pl. Unii w Warszawie. Tam były wspaniałe nauczycielki, które
nauczyły nas jak się zachować w pewnych sytuacjach. Zwłaszcza że
w pobliżu była już otwarta katownia na ul. Szucha, a my do szkoły
musieliśmy wszyscy przechodzić przez patrol niemiecki. Rewidowano
nas od góry do dołu. Trzeba było zdejmować tornister, pokazywać
co jest w środku. Wszystko ich interesowało! Społeczeństwo było
coraz bardziej zniewolone niemiecką okupacją. Mimo tego do naszego
domu w Klarysewie zjeżdżała się warszawska młodzież. Były to
moje koleżanki i koledzy mojego brata Władysława. W naszym domu
były organizowane zabawy i tańce. Mama dla nas piekła chleb i
podawała go ze smalcem. Słoninę na smalec dostawaliśmy od pana
Oleksiewicza, który był rzeźnikiem. Moja mama ze mną jeździła
po słoninę na sankach. Ja siedziałam nie raz na sześciu czy
dziesięciu kilogramach słoniny, to z niej mama robiła smalec. W
okresie okupacji zaczęłam rozkręcać także własny interes.
Powstało w tym czasie wiele targów, na których ludzie sprzedawali
różne rzeczy. Ja skupowałam stare swetry. Swetry prułam, prałam
i robiłam z tego berety. Sprzedawałam je koleżankom, znajomym czy
też właścicielom sklepików. Brano ode mnie po 50-60 beretów i
miałam z tego własne pieniądze.
Kiedy
złożyła pani przysięgę Armii Krajowej i rozpoczęła działalność
konspiracyjną?
Miałam
wtedy 14 lat, to był absolutny przypadek. Na teren Mirkowa przysłano
z terenu Polski kilku chłopaków po ukończonych studiach czy
wojsku. Ich celem było zorganizowanie podziemnego wojska. Batalion
Mączyńskiego został włączony do Armii Krajowej. W naszym domu
pojawiło się dwóch panów, którzy zamykali się na górze z moim
tatą w gabinecie. Ja byłam bardzo wścibską czternastolatką,
wszystko mnie interesowało. Zaczęłam podsłuchiwać, co to się
dzieje, że ojciec się zamyka. Pukałam, a mój ojciec mówił:
„proszę, nie wchodź, później do mnie przyjdź, ja teraz nie
mogę z tobą rozmawiać”. Któregoś dnia się wkurzyłam i
powiedziałam do ojca, że coś przede mną ukrywa. Musisz mi
powiedzieć! Ojciec naradził się z dwoma panami i powiedział, że
jest organizacja. Zaczął mi wszystko tłumaczyć, na czym to
polega, że jest to tajne, ale jak chcę być sanitariuszką, czy też
nosić listy po kryjomu, to mogę, ale pod warunkiem, że złożę
przysięgę. Przyszło tych dwóch panów, później okazało się,
że jeden z nich był zastępcą naszego dowódcy „Szarego”
Batalionu Mączyńskiego o pseudonimie „Miłosz”. Przed nimi
złożyłam przysięgę. W 1942 roku należę już do Batalionu
Mączyńskiego i od swojej przełożonej dostałam polecenie
przeniesienia pism na ul. Marszałkowską. Zostałam uprzedzona jak
mam zachowywać się wobec Niemców. Jak będą rewidować, co im
odpowiedzieć jak coś znajdą. Także gdzie chować listy czy pisma.
Ja to wszystko miałam już opanowane. W związku z tym otrzymałam
listy, które musiałam właśnie zostawiać na ul. Marszałkowskiej.
Było mi łatwiej, bo mieliśmy tam mieszkanie i zawsze mogłam
powiedzieć, że idę do tatusia, bo do mnie telefonował. Jednak po
drodze musiałam minąć patrol żołnierzy niemieckich, który był
na ul. Szucha. Prawie codziennie miałam jakiś list w swoim plecaku.
Niemiecki patrol zawsze prosił o okazanie legitymacji szkolnej. W
swoim plecaku miałam schowane właśnie listy lub kartki z
rozkazami. Najczęściej były ukryte w zeszycie albo książce.
Wartownik prosił o Schulerausweis (legitymacja szkolna), ja mówię
– oj zaraz zaraz tu nie mam, chwileczkę… zdejmowałam plecak i
dawałam go niemieckiemu żołnierzowi. Ja mówię: potrzymaj mi,
potrzymaj mi. On ten plecak trzymał, ja wyciągałam Schulerausweis
i dawałam mu. On wtedy oddawał mi plecak z tymi moimi przewożonymi
tajemnicami, żeby było ciekawiej, to on mi ten plecak jeszcze
pomagał zapinać.
Tak
było przez cały czas, bo później przez to, że nas znali to
puszczali bez sprawdzania.
Były
różne sztuczki, trzeba było tego się po prostu nauczyć. Tak się
zaczęło moje przygotowanie do Powstania Warszawskiego, które
trwało dwa lata.
Wtedy
nastąpił ten przełom, czyli Powstanie Warszawskie, mówiła pani,
że była to nadzieja dla społeczeństwa, które było zniewolone
przez Niemców…
Oczywiście,
że było zniewolone. Powstanie Warszawskie musiało być, bo ludzie
mieli już dosyć! Jak można długo trzymać psa w zamkniętej
budzie? Nie dając mu jedzenia, ani picia… Myśmy wszyscy byli
niewolnikami, a zwłaszcza młodzież, która chciała żyć, bo
jeszcze nasi rodzice to nam opowiadali o tym, jak chodzili na
dancingi, jak tam mama kupowała dla siebie suknię balową. Na
Wigilię mój tata ubierał się w smoking, a młodzież przychodziła
i oglądała, jak to było przed wojną. Młodzież była absolutnie
wykluczona, a chciała żyć po swojemu. Dorośli chcieli żyć
normalnie, a starzy chcieli spokojnie umierać, ale nie tak…
Jak
wyglądały pani przygotowania do Powstania Warszawskiego?
Moje
przygotowania wyglądały w ten sposób, że razem z moją mamą
zrobiliśmy w domu generalne porządki w bieliźnie i pościeli. Na
początku odrzucaliśmy te dobre rzeczy od tych złych. Później
prześcieradła i męskie kalesony cięliśmy w odpowiednie
szerokości. Byłyśmy nauczone, jak należy zwijać i odpowiednio
przygotowywać bandaże. Ja już nie pamiętam, ile miałam tych
bandaży. Robiłam też dla naszych powstańców opaski. To nie był
żaden rozkaz, ale kto mógł, to szył.
A
jak do Powstania Warszawskiego przygotowywał się pani brat
Władysław Żugajewicz?
Władek
trochę szpanował (śmiech). Przed wybuchem Powstania Warszawskiego
ojciec podarował bratu całe ubranie, w którym chodził na
polowania. Były to przedwojenne buty, skórzana czarna kurtka,
plecak i torba na ramię. W tej torbie nosił amunicję. Jak się
ubrał w to wszystko, to wyglądał jak dowódca, a był wtedy
zwykłym szeregowym. Dopiero po walce pod Piskórką dorobił się
stopnia starszego strzelca.
Pierwsze
dni Powstania Warszawskiego. Jakie były?
Przed
wybiciem godziny 17, wszyscy już wiedzieli, że mają stawić się
na wcześniej wyznaczone miejsca zbiórkowe. Ja z bratem Władysławem
miałam dołączyć do formujących się w Mirkowie plutonów Armii
Krajowej Samodzielnego Batalionu im. Czesława Mączyńskiego.
Niestety 1 sierpnia 1944 roku był bardzo duży ostrzał niemiecki od
strony Bielawy, co utrudniało nam, przedostanie się z Klarysewa do
Mirkowa. Dotarliśmy do Mirkowa kanałem wodnym, który uchronił nas
od pocisków wystrzeliwanych przez Niemców od strony Bielawy. W
Mirkowie formowały się dwa plutony Armii Krajowej Samodzielnego
Batalionu im. Czesława Mączyńskiego. Żeński został wysłany na
górę ubezpieczalni. Tam były już przygotowane przez pielęgniarki
pomieszczenia i łóżka dla szpitala polowego. Chłopcy formowali
swój pluton na dziedzińcu szkolnym i tam zostali już zaatakowani
przez Niemców. Terenu papierni broniło 50 uzbrojonych Niemców,
którzy zostali pokonani przez nasz oddział. Niemcy zostali
zamknięci i byli pilnowani przez dwóch naszych kolegów. Niestety o
całej sytuacji w jakiś sposób został zawiadomiony inny niemiecki
oddział, który stacjonował nad Wisłą. Po przybyciu niemieccy
żołnierze zastrzelili tych dwóch naszych chłopaków m.in. Jasia
Trzcińskiego. Niespodziewanie to był początek walk. Na moście
doszło do pierwszego poważnego starcia. W budynku przy moście na
strychu byli ukryci Niemcy. Zawiódł nasz wywiad, który twierdził,
że budynek jest pusty! Niemcy zaczęli strzelać do naszych
powstańców. Poległo od razu kilku naszych podchorążych i
żołnierzy. W tym zginął m.in. dowódca Batalionu NSZ-AK im.
Brygadiera Czesława Mączyńskiego ppor. Florian Kuskowski „Szary”.
Atak Niemców na nasz oddział był ogromną katastrofą, której
nikt się nie spodziewał. Batalion miał się przedostać w zwartej
grupie do Lasu Kabackiego, a przez walkę i ostrzał na moście
musieli udać się indywidualnie na wcześniej umówione miejsce
zbiórki. W dniu 4 sierpnia zorganizowano z nich Kompanię NSZ-AK im.
„Szarego”, liczącą 130 żołnierzy i 12
łączniczek-sanitariuszek. Dowódcą całości został ppor. Marian
Orłowicz „Antek”. Lasy Chojnowskie, opanowane w całości przez
oddziały AK i NSZ, zwane były Rzeczpospolitą Chojnowską.
Kilkakrotne próby Niemców opanowania tego terenu skończyły się
fiaskiem.
Gdzie
doszło do największej bitwy?
Do
największej bitwy doszło w dniu 11 sierpnia pod Piskórką. Niemcy
zaatakowali wieś, w której stacjonowała kompania „Szarego”. W
tej bitwie brał udział mój brat Władysław, który za swoją
walkę otrzymał promocję na wyższy stopień wojskowy – starszego
strzelca. Niemcy w walce pod Piskórką ponieśli duże straty, aż
30 ich żołnierzy zostało zabitych. W odwecie wycofujący się
Niemcy spalili całą wieś. W dniu 25 sierpnia Niemcy przystąpili
do pacyfikacji Lasów Chojnowskich, używając m.in. artylerii czy
też pociągu pancernego. Natarcie Niemców powstrzymali żołnierze
z kompanii „Szarego” w uroczysku Zimne Doły. W wielogodzinnym
boju ponieśli znaczne straty, zginął m.in. dowódca kompanii ppor.
„Antek”. Następnego dnia kompania została rozwiązana. Część
powstańców poszła dalej walczyć w Góry Świętokrzyskie, a
reszta przeszła do konspiracji.
Jak
wyglądała pani sytuacja w pierwszych powojennych latach?
Pierwszy
raz aresztowali mnie w dniu 6 grudnia 1945 roku, jak z kolegą
wracaliśmy z korepetycji. Ja mówię do kolegi – wiesz co Wojtek,
ktoś za nami idzie. Wojtek mówi – wydaje ci się. Wojtek ja
wyraźnie słyszę czyjeś kroki! Poza tym ktoś rozmawia, dwóch
mężczyzn idzie za nami – dodałam. Wojtek dalej mi nie wierzył –
jesteś wyczulona tymi łapankami. Podchodzimy do furtki, a oni za
nami. Wtedy powiedziałam do Wojtka – weszło za nami dwóch
facetów. Nie zdążyłam już nawet zadzwonić do domu, złapali nas
tuż przed drzwiami. Dokąd nas ciągnięcie – krzyknęłam w ich
kierunku! W odpowiedzi usłyszałam – zamknij się. Powiedziałam
wtedy do Wojtka – Dokąd oni nas prowadzą? Wojtek powiedział –
cicho bądź. Czy masz coś swojego przy sobie? Mówię no mam, a
Wojtek na to – co masz? Odpowiedziałam, że pierścionek, co
dostała od ojca na maturę. Wojtek na to – to włóż mi go do
kieszeni. To miał być dowód na to, że on jest, a mnie nie ma.
Wojtek od razu pobiegł do mojego ojca i zawiadomił go o całej
sytuacji związanej z zatrzymaniem. Ojciec wsiadł szybko w samochód
i pojechał do siedziby Urzędu Bezpieczeństwa do Białego Dworku.
Kiedy mnie już dostarczono do siedziby UB, nikogo już tam nie było.
Oficer rzucił tylko w moim kierunku – no i co pani narobiła? Ja
pytam się – gdzie ja jestem? W Urzędzie Bezpieczeństwa, to
znaczy, że wy jesteście polskimi bolszewikami. W moim kierunku
padło tylko – zamknij się. Oficer znowu zapytał – Byłaś w
NSZ-ecie? No byłam – odpowiedziałam. To będziesz za to
odpowiadać – rzucił oficer. W tym momencie wchodzi wielki drap,
ja patrzę, a to Roman Wernio kolega z Powstania Warszawskiego i z
Lasu Kabackiego. A ty co tutaj robisz? – rzuciłam w jego kierunku.
Służę Polsce i będę przesłuchiwał takich jak ty –
odpowiedział Wernio. Przecież byłeś w lesie i walczyłeś. Wernio
na to, że nie walczył, on rzekomo miał kraść tylko broń.
Powiedział do mnie, abym usiadła, a porucznik miał spisywać moje
zeznania. Nie będę niczego mówiła, bo wszystko wiesz – rzuciłam
w kierunku Wernio. Ten krzyknął, abym się rozebrała. Ja mówię,
że nie będę rozbierać się, bo nawet nie zrobiłam tego przed
swoim chłopakiem. Nic to nie pomogło, rozebrali mnie siłą! Wtedy
zaczęło się lanie. W tym momencie słyszę jakiś odgłos z tego
holu jakby takie głośne chrząknięcie. Mówię do siebie – Boże
to mój ojciec! Dał mi znać, że jest przy mnie. Wtedy nabrałam
takiej pewności siebie. Bili mnie od góry do dołu, po nogach, po
łydkach. Nic to nie pomogło, bo nadal odmawiałam zeznań, bo
przecież Wernio wszystko wiedział o mojej działalności
powstańczej. Kiedy już wiedzieli, że ze mną sobie nie poradzą,
to postawili mnie na takim stołku z trzema nogami. Ja naturalnie
przewróciłam się na twarz. Zaczęli mnie wtedy bić po plecach, to
była makabra do dzisiejszego dnia mam problemy z chodzeniem! Później
wzięli mnie na górę do pokoju rzekomo na śniadanie z
porucznikiem. Ten porucznik ku mojemu wielkiemu zdziwieniu zaczął
się przy mnie rozbierać. Nagle na stole położył swój pistolet.
Udało się mi schować ten pistolet i po chwili go wyciągnęłam i
mówię – Ty łobuzie jak się do mnie dotkniesz, to dostaniesz w
łeb. Wypuść mnie stąd. Na szczęście to zrobił. Zabrał mnie
stamtąd mój ojciec. Na tym skończyło się to zatrzymanie, ale
tylko chwilowo…
Czy
to oznacza, że represje wobec pani i pani rodziny były
kontynuowane?
Dokładnie
tak było. Miałam swojego opiekunka cały czas. Czy to były czasy
szkolne, czy nawet spotkania z przyjaciółmi… Właściwie nie
miałam spokoju.
Czy
było jakieś kolejne zatrzymanie?
Tak.
Zostałam zatrzymana w Piasecznie i wywieziona do Warszawy do
Ministerstwa Spraw Międzynarodowych na ul. Szucha. Wprowadzili mnie
do wielkiego pokoju. Oficer od razu zadał pytanie – Czy wie pani,
gdzie jest? Ja odpowiedziałam, że w siedzibie Urzędu
Bezpieczeństwa. Oficer dodał, że dopóki im wszystkiego nie
powiem, to nie zostanę wypuszczona. Zostałam poinformowana, że
mają wobec mnie inne zarzuty niż te, który były mi postawione w
Konstancinie. Rzeczywiście tak było. Dowiedziałam się, że przez
swoją ideologię poszłam na pasek do Stanów Zjednoczonych. Ja na
to – może mi pan wytłumaczyć to słownictwo? Przecież my wiemy,
że jest pani amerykańskim szpiegiem – odparł oficer.
Powiedziałam, że pan chyba ma źle w głowie. Niestety okazało
się, że byłam rozpracowywana przez UB pod tym kątem. Nadano mi
nawet kryptonim – „Aktywistka”. Sprawę nr 190 o kryptonimie
„Aktywistka” zaniechano i złożono do archiwum dopiero w dniu 8
kwietnia 1957 roku. Dokumenty zostały zniszczone przez Instytut
Pamięci Narodowej w 2013 roku… w liście napisano – pani
oskarżenie o współpracę ze Stanami Zjednoczonymi i dokumenty z
tym związane zostały zniszczone.
Czy
czuje się pani bohaterką za swoją działalność
niepodległościową?
Nie.
Absolutnie nie jestem żadną bohaterką. Robiłam to, co uważałam
za konieczność.
Po
72 latach doszło do niezwykłego spotkania. Czy może pani coś
więcej opowiedzieć na ten temat?
Dostałam
list, a na kopercie widniał napis — Stany Zjednoczone. Ja myślę,
przecież ja nikogo nie znam w USA, ale widzę na kopercie małą
kartkę z imieniem i nazwiskiem nadawcy tego listu – Andrzej
Budzyński. Mówię – Boże Andrzej żyje! Musiałam odpisać na
ten list, bo był taki ciepły, przyjacielski. W czasie niemieckiej
okupacji w Polsce z Andrzejem bardzo się przyjaźniliśmy. Niestety
rozdzieliło nas Powstanie Warszawskie. Ja byłam tutaj w Mirkowie i
okolicach, a Andrzej walczył na warszawskim Mokotowie. Musiało
dopiero minąć te 72 lata, aby doszło do naszego ponownego
spotkania w Klarysewie. Andrzej był już w Polsce i pozostajemy w
stałym kontakcie.
W
demokratycznej Polsce została pani uhonorowana tytułem Honorowego
Obywatela Konstancina-Jeziorny. Jakie to uczucie?
Jest to dla mnie wielki zaszczyt. Zwłaszcza że jestem tutaj urodzona, skończyłam tu szkołę. Czuje się naprawdę bardzo związana z Konstancinem-Jeziorną.
Rozmawiał: Kamil Myszyński
Witam!
Obejrzałem film „Odnaleziony Walc”,gdzie bohaterami są pani Barbara Żugajewicz i pan Andrzej Budzyński – piękna i wzruszająca historia.
Pani Basia mówi w nim o przesłuchaniu w UB,w „Białym Dworku”,gdzie jej oprawcą był kolega z oddziału,Roman Wernio.Znalazłem informację w „Rzeczpospolitej”,że w 1949 został rozstrzelany przez „swoich” za tzw.”bandytyzm polityczny”.Zamieszczam link do artykułu – https://www.rp.pl/Historia/305139944-Na-Laczce-pogrzebani-sa-nie-tylko-bohaterowie.html Być może pani Barbara o tym nie wie,proszę zatem jej to przekazać.
Pozdrawiam