Mój rower i jego służba Ojczyźnie
Mój rower, który dostałam od Taty po ukończeniu trzeciej klasy Szkoły Podstawowej w 1938 roku – zaczął swoje życie w Wojskowej Wytwórni Sprzętu Wojskowego.
Był kupiony w sklepie pełnym wojskowych przedmiotów. Na półkach i w gablotach leżały dubeltówki, pistolety, lornety i szereg rzeczy nieznanych mi, oparty o podstawy stał on – mój rower. Był inny, niż Mamy. Miał prostą ramę, niewygiętą. Pomalowany w kolorze wiśni od razu wpakowałam się na jego siodełko. Był mój. Od tego czasu służył mi niezawodnie. Przez następny rok woził mnie do mojej szkoły w Mirkowie, nad Wisłą, do lasu, nad rzekę Jeziorkę. Bardzo zaprzyjaźniliśmy się tego roku. W 1939 roku już nie zawiózł mnie do szkoły. Rozpoczęły się krwawa wojna, Niemcy nam zamknęli szkołę, rodzice niechętnie mnie i mojego brata Władka – wypuszczali z domu, okupacyjna dyscyplina. Dopiero w 1942 roku – ja i mój rower – razem wstąpiliśmy do konspiracji i rozpoczęliśmy „podziemne” życie ku chwale Ojczyźnie. Oboje złożyliśmy przysięgę, że walczyć będziemy o wolną Polskę.
Tak też było. Mój rower woził mnie na tajne zebrania, szkolenia. Od Mirkowa – gdzie było centrum „konspiracyjne”, do kolegów zamieszkałych nad Wisłą, w Powsinie, w Wilanowie, w Piasecznie, w Słomczynie i dalej. Woziliśmy tajne dokumenty, rozkazy – jak trzeba było broń. Mój rower kochał wyjazdy i był niezawodny. Nastąpiło Powstanie i bardzo wiele obowiązków zarówno spadło na mnie jak i na mój rower – przybyły wyjazdy do lasu – okupacja trwała. W styczniu 1945 roku w okolicy, jak i w całej Polsce zrobiło się nerwowo. Niemcy jak szczury powyłaziły z kryjówek – coraz częściej nad naszymi głowami odbywały się spotkania niemiecko-rosyjskich samolotów. Spotkania zakończone strzelaniną. Nasz Batalion „Mączyńskiego”, nadal pracował. Na dzień 14 stycznia 1945 roku – nasze dowództwo wyznaczyło Noworoczne spotkanie w Piasecznie ulicy Rejtana lub Reymonta… w godzinach popołudniowych. Obecność obowiązkowa! Do Piaseczna droga pełna Niemców. Zimno. Wysoki śnieg. Niebezpiecznie. Ja – ubrana w kurtkę – z opaską na lewym ramieniu z napisem: „Czerwony krzyż” i torbą ze zrobionymi przeze zemnie babeczkami. Wsiadam na mój rower i dla bezpieczeństwa wybieram drogę prowadzącą przez Las Kabacki. Przebijam się przez śnieg do pasa na wygonie. Tak idąc – a rower trzymam jedną ręką – docieram do Piaseczna. Jestem na właściwej ulicy – widzę dom, do którego zmierzam, gdy nagle przede mną zjawia się niemiecki żołnierz – nie wiele wyższy ode mnie, ale z pistoletem w garści. Wyrywa mi mój rower – i mknie w przestrzeń… Jestem zrozpaczona. Biegnę do domu, w którym na mnie czekają. Nikt nie znajduje pomysłu na odzyskanie mojego przyjaciela – roweru. Wracam pokornie do Klarysewa. Jest już ciemno. Zbliża się godzina policyjna. Mam na nogach buty z cholewami – wojskowe. Są od nowości za ciasne… Teraz dopiero, kiedy zaczynam 7-kilometrową drogę do domu – odczuwam ich skutki. Zdejmuję te ciasne buty. Zostaję w ręcznie zrobionych, grubych skarpetkach. Jest już ciemno. Niemcy szaleją… Co chwile przejeżdżające samochody i motocykle, zmuszają mnie do ucieczki – wybieram rów. A więc co kilka chwil – chowam się w rowie. Na wysokości stacji kolejowej w Skolimowie – zmieniam drogę. Wybieram twarde, zamarznięte, pokryte jak wszystko śniegiem – pole. Co jakiś czas przemieszczam się. Mój przyjaciel Rower w rękach Niemca…
Następnego dnia (15 stycznia) razem z Tatą idziemy na posterunek żandarmerii do wilii mojej cioci w Konstancinie „Quo Vadis”. Nasze okolice, opustoszały od Niemców. W powietrzu tłuką się – rosyjsko-niemieckie samoloty. Strzelanina. Z trudem dobiegamy do domu w Klarysewie. Z Warszawy ruch samochodów wzmożony. We wtorek (16 stycznia) nie można wyjść z domu. Środa (17 stycznia) Niemcy opuszczają Warszawę. Jeden z nich na moim rowerze. Mój rower dostał się do okupacji – Jednak nie wiem czyjej…
Autorka: Barbara Żugajewicz-Kulińska
Rysunek: Tadeusz Krotos