Rok 1945 – Niemcy uciekają z Polski. Bolszewicy wkraczają…
Już w niedzielę 14 stycznia czuliśmy niepokój. Kiedy nocą wracałam do domu z Piaseczna, gdzie Niemiec ukradł mi rower, a ostatnie okupacyjne spotkanie noworoczne było w związku z tym niezbyt udane.
Na drodze Piaseczno – Jeziorna było bardzo ruchliwie. Niemieckie motocykle i samochody migały szosą, jeden za drugim. Większą część mojej drogi przesiedziałam w rowie pełnym śniegu. W Skolimowie wczołgałam się na zamarznięte pole, zdjęłam za ciasne – długie do kolan buty i tak pod osłoną nocy dowlokłam się najpierw do domu, w którym mieszkali Adam i Jerzy – oni zaprowadzili mnie do bliskiego mojego domu, w którym czekała na mnie cała, ogromnie zdenerwowana rodzina. Taka była niedziela.
W poniedziałek Tata i ja poszliśmy na poszukiwania roweru. Najpierw do Konstancina (w wilii mojej cioci „Quo Vadis”), Niemcy mieli posterunek. Oczywiście niczego nie załatwiliśmy. Mimo że szef placówki wiedział, że mieszka u siostry właścicielki zajmowanej willi. W poniedziałek w okolicy wrzało. Samoloty niemiecko-sowieckie na przemian migały w chmurach. Słychać było strzały. Wracając z Konstancina do Klarysewa, wielokrotnie padaliśmy w rowach, chroniąc się przed śmiercią. Dom rodziny państwa Szewczyków (stoi do tej pory) – na granicy Jeziorna – Klarysew był ostrzelany. Na ścianie skierowanej ku Warszawie była wielkości ściany reklama „Wedla” – czekolady. Ściana była w dziurach. Tak pozostało wiele lat…
16 stycznia – we wtorek nie wychodziliśmy z domów. Było niebezpiecznie. Na niebie trwała niemiecko-sowiecka wojna – na ziemi ciasno było od niemieckich pojazdów.
17 stycznia – środa. Na kilka godzin wszystko zamilkło. Po czym w godzinach po południowych z potrzebnej nam ciszy hałas i klątwy w języku ruskim. To byli „oni” – wybawcy z niemieckiej niewoli, nasi dobroczyńcy – Bolszewicy.
Tata, przytaczając ich zachowanie podczas rewolucji – zaczął wraz z Władkiem zamykać, to co się dało, zabezpieczać widoczne, kosztowne przedmioty. Był zmierzch, kiedy usłyszeliśmy ogromny huk i ruskie klątwy. Tata i Władek bezpiecznie wybiegli do bramy naszego ogrodu – tuż przy drodze. Widok był przerażający, w zaśnieżonym rowie, tuż przed bramą leżał „do góry nogami” czołg – a obok niego pijana załoga. Załoga sforsowała naszą bramę i do domu wpakowało się kilku brudasów. W ciągu kilku minut opanowali cały dół domu, łącznie z piwnicą. Górną część domu Tata, Władek i sąsiad zdążyli sprytnie zabezpieczyć. Trudno opisać przerażenie kilkunastu pijanych, głodnych, brudnych i do tego z bronią – młodych mężczyzn. Do nocnego ich wypoczynku posłużył dywan i zasłony. Spenetrowali piwnicę, zostawiając puste słoiki „weka” i puste butelki po sokach. Kiedy opuścili dom mama, ja i nasza uchroniona od Niemców dziewczyna – szorowaliśmy i wietrzyliśmy dywany zabrudzone fekaliami.
Wrak czołgu czekał wypalony – kilka tygodni na zainteresowanie. Leżał i odpoczywał w rowie.
Autorka: Barbara Żugajewicz-Kulińska